Tagi:                                    

Zwrot w lewo

Choć oficjalnie kapania prezydencka jeszcze się nie rozpoczęła, to faktycznie jest ona w toku. I to wcale nie „prawybory” w Platformie rozpoczęły ten prezydencki maraton. Już w roku ubiegłym mieliśmy, słabo odnotowaną w mediach, wędrówkę prezydenta Lecha Kaczyńskiego po miastach, miasteczkach, a nawet wsiach całej Polski. Żaden poprzedni prezydent nie odwiedził tyle miejscowości w trakcie swojej kadencji, co Lech Kaczyński. Pomimo tego wysiłku, a także faktycznych porażek rządu i afer, szanse prezydenta wcale się nie poprawiły. A wycofanie się z prezydenckiej kampanii Donalda Tuska jeszcze bardziej zaostrzyły tą przedkamanijną rywalizację. Bowiem Tusk był dla Kaczyńskiego łatwiejszym przeciwnikiem, niż nieobciążony bezpośrednim rządzeniem Komorowski.

Jednak wycofanie się Tuska z ubiegania się o stanowisko prezydenta wszystkim uświadomiło nieuniknioność drugiej tury wyborów. I właśnie kwestia drugiej tury stała się głównym wyzwaniem dla obu dominujących obozów politycznych przekonanych , że to pomiędzy nimi rozegra się ostateczna batalia. Założenie to jest co prawda na wyrost, a losy pierwszej tury też nie są ostatecznie przesądzone, ale dla obu obozów politycznych bardzo wygodne. Mają one nadzieje, że wybory prezydenckie ostatecznie „domkną’ polską scenę polityczną, dzieląc ją jedynie pomiędzy Platformę i PIS. Założenie to, choć prawdopodobne, to jednak wobec prawdopodobieństwa braku poparcia dla Lecha Kaczyńskiego ze strony radia Maryja, może przekreślić jego szanse wejścia do drugiej tury. Jednak, takiej możliwości nie przewidują sami sztabowcy kampanii obecnego prezydenta. Także dla Platformy Lech Kaczyński jest wygodnym przeciwnikiem dającym pewność zwycięstwa w drugiej turze. Nic też dziwnego, że cała debata wyborcza koncentruje się jedynie wobec tej najbardziej medialnej dziś rywalizacji.

Ale wynik wyborów w Platformie, a zwłaszcza ponad 50% absencja, jak też przebiegi i rezultat ostatniego kongresu PISu, uzmysławiają nam, że mamy do czynienia na polskiej scenie politycznej z teatrem pozorów, który może w istotny sposób odbiegać od rzeczywistości. Bowiem wbrew usypiającym partyjną czujność sondażom mamy do czynienia z istotnymi zmianami postaw politycznych polskiego społeczeństwa. Gdy odbywały się ostatnie wybory parlamentarne, ci którzy głosowali na PIS I PO wierzyli w te partie, w ich programy i społeczne zobowiązania. Dziś zwolennicy Platformy już nie wierzą w „reformatorski” i „modernizacyjny” charakter tej partii i jej rządu , który okazał się najbardziej leniwym rządem ostatniego dwudziestolecia. Dla jej zwolenników wystarczającym argumentem jest fakt istnienia PISu, jako gorszej alternatywy. Podobnie jest też z elektoratem PiSu. Tu też już nikt specjalnie nie wierzy w propagandowe hasła tej partii. Sojusz medialny z postkomunistami, pokazał prawdziwe oblicze ideowe partii braci Kaczyńskich. Mimo to dla znacznej części elektoratu, to właśnie Platforma jest tym „gorszym złem” i to także jest wystarczający powód do popierania tej partii. Nie ma już tej gorącej atmosfery i gorących uczuć, charakterystycznych dla roku 2007. Dziś siłą obu tych partii jest przede wszystkim zaabsorbowanie opinii publicznej ich rywalizacją. Zaś kryzys jednej z nich pociągnąłby kryzys i jej konkurencji. Zaś drugim źródłem ich siły jest brak społecznie postrzeganej konkurencji politycznej. Bowiem obie pozostałe partie parlamentarne są partiami schyłkowymi. Taka sytuacja jest wyraźnie sytuacją przejściową, do czasu wyłonienia się alternatyw politycznych wobec obu dominujących formacji. Taką szansą zawsze są wybory, a zwłaszcza wybory prezydenckie, które pozwalają na wyartykułowanie się nowych potrzeb społecznych, sformułowanie nowych wyzwań, szans i zagrożeń narodowego bytu , jak też odpowiedzi na narastające niepokoje społeczne. Takie wybory, jak pokazuje doświadczenie pozwala nowym siłom społecznym wkroczyć na scenę polityczną i rozpocząć proces przedefiniowania polskiej polityki. Dlatego też dominujące partie w swych kampaniach i działaniach próbują zmonopolizować scenę polityczną i nie dopuścić do wykrystalizowania się nowych podmiotów. To nie tylko stabilizowanie oligarchicznego systemu partyjnego przy pomocy ordynacji proporcjonalnej i budżetowego finansowania partii politycznych, ale także imitowanie i pozorowanie w swych kampaniach problemów , które wnoszą nowe siły polityczne. Przykładem takiego imitowania jest na przykład w tej kampanii kwestia polityki prorodzinnej, która jedynie pozoruje zajęcie się tym największym wyzwaniem współczesnej Polski, a nie wnosi żadnych istotnych elementów pozwalających na rozwiązanie problemu zagrożenia demograficznego.

Monopolizacja sceny politycznej, a zwłaszcza polityka imitacji rzeczywistych problemów społecznych wskazuje na polityczne zużywanie się dotychczas dominujących partii politycznych. Przestają one być bowiem zdolne do rozwiązywania najważniejszych problemów narodowych, a ich cała energia koncentruje się jedynie na utrzymaniu dotychczasowych pozycji. Stąd dominacja PR w ich działalności. Jest to postawa typowo defensywna, która nie sprzyja w dłuższej perspektywie utrzymaniu dotychczasowych pozycji. Może utrudniać i opóźniać wejście nowym siłom na scenę polityczną, ale w dłuższej perspektywie nie jest w stanie tego procesu zablokować. Jak pokazuje przykład prawyborów w Platformie, nie może ona liczyć nawet na własne masy członkowskie. Jak pokazuje ostatnie dwudziestolecie, żadna dominacja, oparta na sztucznych podstawach jest nie do utrzymania. A co więcej próba sztucznego utrzymania przyśpiesza tylko procesy erozyjne i rozkładowe.

Niewątpliwie z taką sytuacją mamy obecnie do czynienia. Bowiem rywalizacja prezydencka pomiędzy PISem, a Platformą uruchamia nie proces wypracowania bardziej skutecznego przywództwa narodowego, ale jedynie wyścig obu partii o względy elektoratu postkomunistycznego. Świadomość znaczenia tego elektoratu dla ostatecznego zwycięstwa w tej rywalizacji w obu partiach jest zdecydowanie przeceniana, ale już od dawna jest obecna w myśleniu i działaniach liderów obu dominujących dziś oligarchii partyjnych. Nie bez podstaw Jarosław Gowin wskazywał jeszcze przed prawyborami na proeselowskie gesty i sympatie Bronisława Komorowskiego. Kokietowanie Cimoszewicza, czy batalie przeciwko IPN i w sprawie In vitro, wyraźnie pokazują zabieganie o sympatie tego elektoratu Podobna polityka ma też stare korzenie w PIS. Półtora roku temu pisałem o tym w artykule „Pisolew”. Dziś mamy koalicję medialną z postkomunistami w mediach publicznych i wyrzucanie dziennikarzy za pokazywanie prawdy historycznej o PRLu. Przewodnicząca klubu PIS Grażyna Gęsicka proponuje porozumienie 4x4 , porozumienie z partiami parlamentarnymi w sprawach programowych, ale polityczny sens tej propozycji polega na legitymizacji współpracy z postkomunistami. Natomiast prezydent Kaczyński rehabilituje w świadomości społecznej Wojciecha Jaruzelskiego odpowiedzialnego za masakry polskich stoczniowców i górników, poprzez zaproszenie go na pokład prezydenckiego samolotu .Zaś udział w rosyjskim święcie zakończenia wojny, w której Rosjanie pozbawili Polskę niepodległości i połowy terytorium przekreśla sens dotychczasowej polityki historycznej .

Zabiegi o względy postkomunistycznego elektoratu spychają oficjalną scenę polityczną zdecydowanie w lewo. I dotyczy to nie tylko szeroko pojętej polityki historycznej, ale także wizji państwa, charakteru polityki narodowej, czy miejsca Polski we współczesnym świecie. Dominujące partie ulegają zarażeniu postkomunistycznym nihilizmem, osłabiającym polskie życie narodowe. Dzieje się to w sytuacji, gdy wszystkie badania postaw społecznych wskazują na wzrost postaw konserwatywnych w życiu społecznym. Polityczne wybory dominujących oligarchii partyjnych coraz bardziej rozmijają się z nastrojami i potrzebami społecznymi. Walka o postkomunistyczny elektorat i uleganie postkomunistycznemu nihilizmowi pokazuje coraz wyraźniej ich polityczną zbędność. Nachalność tej polityki tylko może przyśpieszyć proces ich erozji i wyłonienie się społecznej potrzeby alternatywy politycznej.
Zwrot w lewo dominujących partii politycznych jest więc typowym przejawem zaniku instynktu politycznego formacji pozornie dominujących, a rzeczywistości schyłkowych i schyłek ten przyśpieszających.
Marian Piłka


Dodaj Komentarz