Tagi:                                    

Szeremietiew: Minister Klich powinien podać się do dymisji

Romuald Szeremietiew wiceminister Obrony Narodowej w rządzie Jerzego Buska, zwrócił się w liście do premiera Donalda Tuska z prośbą o odowołanie ministra Kilcha. Szeremietiew negatywnie ocenia całość działań minist Klicha w resorcie obrony. Doszło do tragedii, za którą niewątpliwie minister obrony narodowej ponosi odpowiedzialność. W tym przypadku podporządkowane ministrowi instytucje nie wykonały właściwie swoich zdań . Za transport najważniejszych osób w państwie, tzw. VIP-ów, odpowiada jednostka wojskowa podległa ministrowi obrony narodowej, to pod nadzorem ministra Klicha pozostaje 36. specpułk lotnictwa transportowego wchodzący w skład sił powietrznych. Minister jako przełożony tej jednostki powinien zadbać, o to, aby miała właściwe wyposażenie techniczne, po drugie, aby miała właściwie wyszkolony personel, i po trzecie, aby wykonywane loty gwarantowały maksymalne bezpieczeństwo.

Odpowiedzialność za katastrofę to nie jest oczywiście wina wyłącznie ministra Klicha, ale jest na tym stanowisku wystarczająco długo, aby coś zrobić w tej kwestii, a jak widać, zrobił niewiele, żeby nie powiedzieć nic. Druga sprawa to kadry. Z 36. specpułku odchodzili przeszkoleni piloci, w tym były jej dowódca płk Tomasz Pietrzak. Pytanie, kto w niej został i jakie ma doświadczenie? Istnieją też wątpliwości, jak jest szkolony personel.Pułkownik Piotr Łukaszewicz twierdzi, że piloci powinni taką sytuację jak ta, na którą trafili nad lotniskiem w Smoleńsku, ćwiczyć na sucho. Tymczasem najbliższy symulator lotów dla tupolewów znajduje się w Moskwie. Myśli Pan, że nasi piloci latają się tam szkolić? A pani w to wierzy? Nie wiemy, jak szkolono tych pilotów i ile godzin spędzili w powietrzu. Bo następna kwestia to sprawa tzw. nalotu. Pilot, żeby zachowywać swoją zdolność do latania, musi odpowiednią ilość godzin w roku spędzić w powietrzu, inaczej traci swoje kwalifikacje. Tymczasem MON podawał różne, sprzeczne informacje, ile jest pieniędzy na paliwo, ile jest godzin na latanie. Widać wyraźnie, że ministerstwo kręci. No i wreszcie - sam lot. Otóż zdaję sobie sprawę, że Kancelaria Prezydenta była tym podmiotem, który ustalał, kto leciał Tu-154. Minister Klich otrzymał więc zadanie: określoną ilość osób miał przewieźć w określone miejsce. W związku z tym trzeba było dopowiedzieć sobie na pytanie: Czy mam warunki, aby to zadanie wykonać? Czy lotnisko, na którym będzie lądował samolot z głową państwa, jest odpowiednie, aby taką delegację przyjąć? Jeżeli spodziewamy się wizyty głowy państwa, to zawsze wcześniej na lotnisko docelowe przyjeżdżają ludzie służb, którzy badają jego stan, ochraniają go, przygotowują przylot, a dzieje się tak na lotniskach sprawdzonych, takich jak Balice czy Okęcie.

Tymczasem tu mamy sytuację, kiedy prezydent leci jako osoba prywatna, to ważne, bo gdyby to była wizyta oficjalna, nakładałaby na stronę rosyjską także pewne obowiązki związane z przyjęciem polskiej delegacji, a minister nie robi nic, po prostu wysyła samolot w ciemno. Trzeba było wysłać wcześniej ekipę, która by przygotowała lotnisko, sprawdziła je. Gdyby strona rosyjska się temu sprzeciwiła, to minister Klich powinien powiedzieć, że nie daje gwarancji bezpieczeństwa lotu.

Ministrowi Klichowi od dawna sugerowano, że powinno się ujednolicić procedury dla pilotów wojskowy i cywilnych, bo pilot cywilny nigdy by w takich warunkach nie lądował. Ale procedur nie ujednolicono. Piloci mają rację: niby dlaczego mają ich obowiązywać procedury wojskowe w sytuacji, kiedy mają do wykonania zadanie cywilne - w warunkach pokojowych przewieźć cywilów z punku A do punku B. Ale nawet w takich sytuacjach ktoś wydaje im rozkaz i działają jak piloci lotnictwa wojskowego, a nie cywilnego. Idiotyczna sytuacja. Proszę zauważyć, rozbijają się wyłącznie piloci wojskowi - bryza, casa, teraz prezydencki tupolew - więc coś szwankuje. Na pewno planowanie, w tym wypadku nie było przygotowanego żadnego planu awaryjnego. Nawet jeśli na pilota w trakcie lotu nie wywierano żadnej presji, aby wylądował, to on sam miał świadomość, że powinien za wszelką cenę posadzić samolot na lotnisku w Smoleńsku. Kwestia planowania tego lotu jest przykładem kiepskiej współpracy między instytucjami, które go przygotowywały. Straszliwa amatorszczyzna mi z tego wychodzi.

Chyba należy współczuć pilotowi, przed którym postawiono zadanie nie do wykonania. Podobnie jak na lotnisku w Mirosławcu, gdzie podczas lądowania rozbiła się casa, na której pokładzie byli świetni piloci. Źle się dzieje w polskim lotnictwie. I to nie tylko kwestia sprzętu, ale procedur, ludzi, zabezpieczeń.

żródło: www.polska.pl / www.altair.com.pl/


Dodaj Komentarz