Tagi:                                    

Ogólnopolskie Spotkanie Zespołu Misyjnego "Wschód"

Zespół Misyjny "Wschód" jest specyficznym ruchem "oddolnym". tzn. inicjatywa zawiązania się takiej grupy zrodziła się wśród ludzi pragnących realizować nakaz misyjny Jezusa: (...) idźcie i nauczajcie wszystkie narody.../Mt 28, 16/. Zespół posiada swoisty charyzmat misyjny - pragnie pomóc ludziom zamieszkującym tereny byłego ZSRR a zwłaszcza dzieciom i młodzieży, zbliżyć się do Boga, odnaleźć sens życia, pomóc im stać się w swoich środowiskach prawdziwymi świadkami wiary. Tamtejszym duszpasterzom pomaga w odrodzeniu i zorganizowaniu na nowo życia religijnego, które przez kilkadziesiąt lat było tłumione.

Zespół Misyjny "Wschód" jest wspólnym dziełem redemptorystów i osób świeckich. Istnieje od 1991 roku i działa przy Wyższym Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie. Jego członkami oprócz zakonników są osoby świeckie, które stanowią w Zespole znaczną większość, np. nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, studenci, uczniowie szkół średnich, itd. Zasadniczym celem Zespołu jest pomoc parafiom katolickim na terenie byłego ZSRR. Przejawia się ono szczególnie w organizowaniu, wspieraniu i prowadzeniu rekolekcji, głównie dla dzieci i młodzieży na tamtym terenie. Są to zazwyczaj tygodniowe rekolekcje typu oazowego. Najbliższe ogólnopolskie spotkanie Zespołu odbędzie się 23-25 X 2009. Jeśli masz ukończone 18 lat, chcesz i dysponujesz czasem dla pracy misyjnej napisz do nas:

O. Witold Hetnar CSsR Zespół Misyjny "Wschód" ul. Wysoka 1 33-170 Tuchów tel. (0-14) 632 72 00 e-mail: zmwschod@redemptor.pl

Świadectwo "Pan bedzie strzegł twego wyjścia i powrotu..." (Ps.121,8) ... czyli kilka refleksji z rekolekcji w Orenburgu w Rosji

Początek

Początek był dla mnie bardzo dziwny. Jak wytłumaczyć sobie swoje uczestnictwo w seminarium Odnowy w Duchu Świętym? Wzniesione ręce, głośna modlitwa, dar języków?- ja bardzo dziękuję, wolę mocno trzymać się ziemi, ja jestem spod znaku św. Tomasza, który musiał dotknąć, żeby uwierzyć. A jednak chodzę. Modlitwa się kończy, widocznych efektów na szczęście brak, wszystko wydaje się być takie jakie było. No i dobrze. Wieczorem szukam w Piśmie Świętym cytatów, które dostałam- mówią o drodze, o Bożym prowadzeniu, strzeżeniu każdego kroku. Można je odnieść do każdego dnia, ale z uporem powraca do mnie jedna myśl- Rosja, to o chodzi o wyjazd do Rosji, to MUSI chodzić o wyjazd do Rosji. I od tego momentu ogarnia mnie wielki spokój. Nie "jakoś to będzie". Pewność, że to miejsce i czas, w którym powinnam się znaleźć. Jadę, mając nadzieję, że uda mi się nie zmarnować tych dni.

"PAN BĘDZIE STRZEGŁ TWEGO WYJŚCIA..." (Ps.121,8)

Podróż- kolejne przystanki. Warszawa, gdzie się spotykamy. Moskwa i spacer wokół Kremla, zmiana warty przy grobie nieznanego żołnierza, a przede wszystkim wszechobecne dowody pamięci o 60 rocznicy zakończenia II Wojny Światowej. Ciemność przed Orenburgiem rozświetlona płonącym gazem. Wdycham powietrze o specyficznym zapachu i myślę, dobrze, że wróciłam. Znajome twarze, miejsca- dobrze, że wróciłam... Nowy dzień, można trochę odpocząć po podróży, rekolekcje zaczynamy dopiero jutro. Wędrujemy po mieście w towarzystwie o.Waldemara, zaglądamy nad Ural, do kilku starych cerkwi i oczywiście do parku, w którym urządzono skansen na okoliczność pobiedy nad Niemcami. Niespodziewane odkrycie- na tablicy, na której przedstawiono szlak bojowy wychodzących z Orenburga oddziałów widnieje także Bielsko. Od tej pory, gdy ktoś pyta, skąd jestem, odsyłam go do parku- zobacz, to miasto, w którym walczyli wasi żołnierze. Kolejna nitka, łącząca te dwa odległe miejsca- przecież u nas, na pomniku Sybiraków widnieje nazwa "Orenburg", także na niej ktoś co roku pali znicze za tych, którzy zginęli na zesłaniu. Wyjeżdżamy nad Sakmarę. Nastawiam się duchowo na warunki, w których przyjdzie nam spędzić kilkanaście najbliższych dni i ze zdumieniem odkrywam na miejscu, że zrobiło się nieco bardziej cywilizowanie. Oczywiście są i rzeczy niezmienne- toalety "z serduszkiem" (przy okazji dowiaduję się, że są różnice w damskich i męskich!), czy konieczność gruntownych porządków przed wprowadzeniem się do domków. Roje wyjątkowo wygłodzonych komarów szybko zwiadują się o naszym przyjeździe i z upodobaniem biorą udział w wieczornych spotkaniach, ignorując wszelkie podejmowane przez nas środki ochronne. Moje nastawienie? Nie do końca jestem go pewna. Rodzi się trochę całkiem konkretnych obaw, z drugiej strony nadal są we mnie pokłady spokoju. Traktuję ten miesiąc jako taką osobistą Górę Przemienienia, daleko od mojego codziennego życia. Czas zatrzymania się w biegu, przemyślenia pewnych spraw, poukładania priorytetów. Zaczynamy od weekendowych rekolekcji dla dorosłych- pierwszych w historii parafii. Konferencje Andrzeja przeplatają się z chwilami radosnej zabawy. Odkrywamy w sobie duże dzieciaki, przeplatają się polskie i rosyjskie piosenki ludowe, wojenne, partyzanckie i pionierskie. Otwieram uszy i chłonę melodie i osobliwy klimat. Niezapomniana msza, w czasie której jesteśmy świadkami zmiany konfesji. Olga, ochrzczona w kościele prawosławnym wyznaje uroczyście swą wiarę i zostaje przyjęta do wspólnoty parafialnej. Powtarzam za nią w myśli słowa Credo i po raz kolejny cieszę się, że moja wiara została mi "łatwo" dana. Niedzielne popołudnie stoi pod znakiem przyjazdu dzieciaków, razem z którymi będziemy wędrować przez krainę dziesięciu przykazań. Jest ich około dwudziestu, część znajomych. Przyjeżdża Almira, regularnie uczęszczająca na spotkania, choć nieochrzczona. Towarzyszy jej mama, która dla wszystkich szybko staję się ciocią Tanią- był to warunek, pod którym ojciec dziewczynki-muzułmanin- zgodził się na jej uczestnictwo w obozie. Niespodziewanie nasz stan osobowy zwiększa się o jeden- zostaje z nami także Radik, starszy brat Almiry, który przyjechał z Orenburga, by spotkać się z rodziną, a który teraz z zapałem uczestniczy we wszystkich spotkaniach. Zawdzięczamy mu też możliwość zjedzenia prawdziwej uchy- gotowanej nad ogniskiem zupy z własnoręcznie nałowionych przez niego ryb. Zajadam ze smakiem, choć posiłek mruga do mnie oczyma. Codzienne życie niekoniecznie i nie zawsze jest sielanką. Jest i taka chwila, że uciekam nad rzekę, by sobie w spokoju poryczeć i w ten sposób nieszkodliwie wyrzucić z siebie nagromadzone napięcie i zmęczenie. Przy tym wszystkim dochodzę po raz kolejny do wniosku, że wyjazdy ze "Wschodem" na Wschód to dla mnie swoisty imperatyw- nawet, gdybym wiedziała, że każdy kolejny będzie się składał z samych chwil takich jak ta. To moje miejsce i mój czas- kiedyś odkryję, do czego potrzebne. Przyjeżdża młodzież. Jak zawsze- trochę mniej absorbująca niż dzieci, więc w końcu realizuję mój plan i spędzam długie chwile na powalonej topoli nad rzeką, wpatrując się w wodę i niebo, czytając listy św. Jana Apostoła, rozmyślając i -chyba- odprawiając własne rekolekcje. Gdzieś w tym wszystkim przychodzi czas na Sakrament Pojednania, który napełnia mnie nowym spokojem.

"...I POWROTU" (Ps.121,8)

To już? Już koniec? Przecież dopiero przyjechaliśmy, dopiero wszystko było przed nami... Podstępny czas upłynął nie wiadomo kiedy i trzeba się zbierać do powrotu. Gdzieś po drodze, pomiędzy Sakmarą a Orenburgiem opada z nas werwa i czujemy zmęczenie. To był dobry czas ale i dobrze jest wracać. Pozwolić, żeby w cieple bani wyparowało napięcie. Zjeść na odmianę potrawę o polskim rodowodzie. Skorzystać z normalnej łazienki. Mała rzecz, a cieszy. Ostatni dzień w Orenburgu wykorzystujemy na wyprawy. Jedną na lokalny targ, który kolorytem przebija wszystko, co można spotkać w podobnych miejscach w Polsce. Nasze szczególne uznanie budzi hala rybna, w której znaleźć można ryby wszelakiego gatunku, wielkości i stanu- to jest świeże, solone, suszone, a także kadzie pełne żywych raków. Ze względu na zapach staramy się nie oddychać, a widok jedynego w pomieszczeniu straganu z odmiennym towarem- ciastami i tortami- zmusza nas do przyspieszenia kroku, by czym prędzej wydostać się na zewnątrz. Hala mięsna pozostaje zaledwie o pół kroku w tyle. Druga wyprawa to wyjazd do sióstr obliczanek, mieszkających w bloku w dzielnicy Stiepnoj, która dostarcza nam atrakcji związanych z podróżą lokalną komunikacją miejską. Widok rolki biletów na sznurku, z której należy sobie oderwać stosowny kwitek z pewnością na długo zostanie mi w pamięci. To już koniec- koła pociągu do Moskwy turkocą monotonnie, za oknem aż po horyzont ciągną się wyzłocone dojrzewającym zbożem pola, a czasem już zaorane połacie rudo-brązowej ziemi. Będzie jeszcze wizyta u Salezjanów przy moskiewskiej katedrze, spacer po Arbacie, odwiedziny w ulubionej księgarni na Łubiance i szukanie co ładniejszych stacji metra. Koła turkocą, spoglądam na bezkresne przestrzenie i z każdą chwilą, każdym kilometrem coraz mocniejsze jest we mnie pragnienie, by wrócić tu za rok. Nie "przyjechać"- "wrócić", bo to jedno z moich miejsc na ziemi. Koła turkocą...

Katarzyna Sylwestrzak


Dodaj Komentarz