Tagi:                                    

Historia sierpniowego alkoholizmu

Sierpień to w Kościele katolickim miesiąc trzeźwości. Co to znaczy? Otóż to, że powinniśmy się wyrzec alkoholu na ten jeden wakacyjny miesiąc. Ktoś powie – „przecież wszystko jest dla ludzi, więc dlaczego mam sobie odmawiać piwka czy wódki i to jeszcze w wakacje, kiedy pogoda i atmosfera sprzyja grillowaniu, czy imprezom pod gołym niebem? Przecież to aż grzech nie napić się, po całym, upalnym dniu pracy!”.

Abstynencja w sierpniu ma głębsze znaczenie. Wokół nas wciąż jest bardzo dużo alkoholików, ludzi chorych, dla których jedynym lekarstwem jest abstynencja. Wobec tego może warto by było, wstrzymać się od spożywania alkoholu w tym miesiącu, ofiarowując ten czas jako dar dla Boga w intencji osoby uzależnionej? Z pewnością nasza abstynencja mogłaby być wspaniałą formą modlitwy za alkoholików i ich rodziny.

Dla potwierdzenia mojej tezy chcę opowiedzieć pewną historię, po której, choć odrobinę będziemy mogli zrozumieć sens abstynencji. To było w zeszłym roku… Jak co roku spędzałam wakacje u babci. Sąsiedzi babci – państwo Z. to zamożni ludzie. Znam ich dość dobrze, ponieważ nieraz opiekowałam się ich córeczką, kiedy oni chcieli gdzieś wyjść. W ten sposób dorabiałam sobie na letni odpoczynek. W ich domu nigdy niczego nie brakowało, lodówka zawsze pełna przysmaków, na talerzu owoce, w garażu dwa samochody i barek pełen drogiego alkoholu. Kiedy przychodzili do nich goście, wyprawiano tam dosłownie uczty. Wszystko w ich domu było „poukładane”. Miła atmosfera, gościnność, serdeczność otwartość na innych ludzi. W tamtym roku jednak było inaczej. Już po pierwszym spotkaniu z sąsiadami babci wyczułam, że coś jest nie tak. Przez dom nie przewijały się już tłumy ludzi, nie było imprez, a małżeństwo nigdzie nie wychodziło. Z garażu zniknęły samochody. Zapanowała bardzo dziwna cisza. Zapytałam babci, co się stało? Okazało się, że córka sąsiadów poważnie zachorowała na nieuleczalną chorobę i do końca życia będzie musiała brać leki, aby normalnie funkcjonować. Do dziś nie wiem, jaka to choroba, ponieważ ci państwo nie chcieli o tym rozmawiać. Postanowiłam ich odwiedzić, zaproponować pomoc jednak to, co tam zastałam zszokowało mnie dogłębnie. Zamiast eleganckiego, ubranego w drogi garnitur sąsiada, zobaczyłam jego „cień”. Leżał na sofie, cały brudny, śmierdzący z butelką wódki w ręce. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mamrotał coś przez nos, nie mogłam zrozumieć ani słowa. Chciałam stamtąd wyjść, ale w tym czasie zeszła z góry jego żona – przerażona, bezradna, zaniedbana. Widać było, że od dawna nigdzie nie wychodziła i z nikim nie rozmawiała. Usiadłam z nią i jej wystraszoną córką na krótką rozmowę. Okazało się, że gdy jej mąż dowiedział się o chorobie córki, zaczął nieustannie pić. Pił rano, wieczorem, nie trzeźwiejąc w ogóle. Stracił pracę, dlatego aby przeżyć, musieli sprzedać część swojego majątku m.in. samochody, domek na mazurach…Gdy wróciłam do domu, sprawa ta nie dawała mi spokoju. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się stało. Człowiek, który miał wszystko nagle stoczył się na dno. Modliłam się za ich całą rodzinę. Nadszedł wrzesień, a ja musiałam wrócić do szkoły.