Tagi:                                    

Rywalizacja bankrutów

Od czasu, gdy telewizję publiczną zdobyła koalicja Pis-Sld, w Wiadomościach często twierdzi się, że w drugiej turze zmierzą się Donald Tusk i Lech Kaczyński. Przypadku Tuska, to twierdzenie, jak na razie jest prawdziwe, ponieważ, pomimo spadku poparcia nadal jest liderem sondaży. Natomiast pozycji Kaczyńskiego sondaże nie zawsze potwierdzają. Telewizyjne „prognozy” raczej mają stworzyć powszechne przekonanie o braku jakichkolwiek szans innych kandydatów na wejście do drugiej tury, i tym samym wykreować rzeczywistość zgodną z oczekiwaniami obu dominujących partii.

A tymczasem chłodna analiza szans obu obecnie dominujących w debacie publicznej kandydatów wcale nie jest tak jednoznaczna. Sytuacja przed wyborami, jest dynamiczna i jeszcze może się pojawić wiele zaskakujących sytuacji , które mogą istotnie wpłynąć na przebieg kampanii i sam wynik wyborów. Świadomi są tego również sami główni bohaterowie tego politycznego spektaklu . Świadczy o tym choćby propozycja zmian konstytucyjnych zgłoszona przez Donalda Tuska. Projekt radykalnego ograniczenia kompetencji prezydenckich był dyskretną próbą eleganckiego wycofania się premiera z ubiegania się o najwyższe stanowisko w państwie. Ten pomysł, który w istocie był próbą propozycją porozumienia się z Kaczyńskimi, w swej istocie był nierealistyczny i dlatego musiał być odrzucony. Także, pomimo determinacji Jarosława Kaczyńskiego w walce o reelekcje swego brata, realistycznym celem jego kampanii nie jest ponowny wybór, ale niedopuszczenie do ukonstytuowania się w wymiarze parlamentarnym prawicy katolickiej. To co jest nowe w sytuacji politycznej po aferze hazardowej, to to że zachwiała ona poczuciem pewności i przewidywalności. Jeszcze opinia publiczna nie dokonuj istotnych przewartościowań i wyborów, ale nie jest już pewna dotychczasowych preferencji. Zresztą ten proces „chłodnienia” emocji popieranych kandydatów i partii zaczął się już wcześniej, ale dopiero afera hazardowa ujawniła go. Dziś ci, co popierają Platformę, już w nią nie wierzą, w jej „modernizacyjny” i „gospodarczy” „projekt”. Dziś jeszcze żywy jest resentyment antypisowski i choć i on słabnie, jeszcze długo będzie trzymał ten elektorat przy PO, jako mniejszym złu. Ale podobne zjawisko występuje także, może na mniejszą skale, także w elektoracie pisowskim. Dla niego zagrożenie rządów platformerskich jest znacznie gorsze, niż słabości samego PISu. To co jest rzeczywistą siłą obu dominujących partii, to brak w świadomości publicznej alternatywy dla tego oligarchicznego układu. A alternatywa, to nie fakt istnienia innych propozycji, ale brak społecznej wiary w ich powodzenie. Stąd tak ważne dla speców od propagandy obu dominujących partii jest przekonanie opinii publicznej o braku szans, jakichkolwiek alternatywnych kandydatów i partii. A tymczasem zgoda na ten bezalternatywny „wybór” pomiędzy Tuskiem, a Kaczyńskim, jest zgodą na postępującą degrengoladę polskiej sceny politycznej . Bo ten „wybór” oznacza jedynie monopolizację życia politycznego i faktyczne pozbawienie społeczeństwa możliwości wyboru poza „mniejszymi złami”. Bo cóż dziś reprezentuje Tusk i Kaczyński? Zacznijmy od Tuska. Ponad dwa lata bezczynności, pozorowanych działań polityki uśmiechu i „polityki miłości”, rekordowy deficyt wyborczy, akceptacja pakietu energetyczno-klimatycznego osłabiającego konkurencyjność gospodarczą Polski, autodegradacja pozycji Polski na arenie europejskiejpo ratyfikacji traktatu lizbońskiego, a na zapleczu afera hazardowa, stoczniowa i wiele innych mniejszych. Dziś Platforma i sam Tusk wpadli w panikę. Zaczynają mówić o możliwości wycofania się Tuska z wyborów, i o możliwości startu innego polityka tej partii. To byłoby już całkowitym przyznaniem się do całkowitego bankructwa, co jeszcze bardziej osłabiłoby szanse kandydata tej partii A Kaczyński? Też nie jest w lepszej sytuacji. Jako prezydent zawiódł, poza polityką historyczną, na całej linii. Do wyborów startował z programem PiSu walki o silną pozycję Polski w Unii Europejskiej. Wynegocjował traktat lizboński, który dramatycznie redukuje naszą pozycję w strukturach europejskich. Wartość polskiego głosu według tego traktatu, w porównaniu z wartością głosu niemieckiego zmalała prawie dwukrotnie. Żaden polski polityk wcześniej , nie zgodził się na tak radykalne osłabienie naszej pozycji w strukturach unijnych, jak Lech Kaczyński. A znana waleczność obu braci o polskie interesy zupełnie wyczerpała się w sporze o karykatury kartoflane. W polityce wschodniej podobna katastrofa. Lech Kaczyński postawił na Wiktora Juszczenkę gloryfikatora UPA i Stepana Bandery. Faworyt Kaczyńskiego otrzymał w wyborach prezydenckich 5% głosów. Podobnie z polityką wobec Litwy. Brak obrony praw polskiej mniejszości na Litwie, jak też brak jednoznacznego potępienia ludobójstwa na polskiej mniejszości na Wołyniu i Podolu, sprzyja narastaniu antypolskich tendencji w obu tych krajach. Niejako symbolem jałowości tej polityki była osławiona wyprawa do Brukseli na szczyt europejski, na którym miano dyskutować nad min sprawą agresji rosyjskiej na Gruzję. Prezydent wyszedł z obrad na spacer, gdy podczas jego nieobecności omówiono tą kwestię. Nie trzeba już chyba mówić o braku jakichkolwiek możliwości oddziaływania na obronę polskich interesów wśród polityków zachodnioeuropejskich. Jako prezydent nie może się pochwalić, ani sukcesami, ani możliwością skutecznego działania w przyszłości. Obrazu własnych możliwości dopełnia dystans wobec ochrony życia, tak ważny dla dotychczasowych wyborców prezydenta i idea koalicji PIS z SLD, z którą zaczął oswajać opinię publiczną jeden z jego najbliższych współpracowników. Oligarchiczny model dominujących partii politycznych, wyżywających się w jałowych i kompromitujących sporach politycznych nie tylko wyczerpał możliwości skutecznego przywództwa narodowego, ale jest dziś barierą w rozwoju naszego kraju. PO-PIS nie jest w stanie , zabsorbowany wzajemnymi sporami, podjąć wyzwania stojące przed naszym narodem, choćby takie jak zapaść demograficzna i jej konsekwencje dla systemu emerytalnego i rozwoju gospodarczego. Nie jest też w stanie walczyć skutecznie , jak pokazuje degradacja Polski w strukturach unijnych i zgoda na pakiet klimatyczno-energetyczny, o polskie interesy na płaszczyźnie międzynarodowej. Kandydaci na prezydenta obu dominujących sił politycznych są w istocie politycznymi bankrutami. Sukces jednego z nich oznaczać będzie tylko kontynuacje obecnego kryzysu politycznego . Czy nasz kraj stać na wybór bankrutów?

Marian Piłka