Strajkowa „gorączka”
W ponad stu, może nawet już w dwustu szpitalach, trwa strajk lekarzy. Lekarze domagają się znacznej podwyżki swoich zarobków. Strajk w szpitalach przybrał formę „ostrego dyżuru”. Szpitale są wprawdzie otwarte, pracują i nadal leczą się w nich pacjenci, ale aby zostać przyjętym na oddział trzeba znajdować się w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia. Lżej chorzy muszą po prostu zaczekać, ewentualnie leczyć się samemu lub prywatnie. Niczym nie jest więc uprawnione stwierdzenie organizatorów strajku, że ten protest „nie jest przeciw pacjentom”. A niby przeciw komu? Zdrowi przecież lekarza nie potrzebują! I jeszcze jedna sprawa. Być może presja strajkujących sprawia, że niektórzy lekarze, jak donoszą media, w szpitalach dotychczas nieobjętych protestem, planują na znak „solidarności” przeprowadzić akcję, polegającą na wzięciu „urlopu na żądanie”. Chciałbym, aby ta informacja była dziennikarską plotką, bo wprost trudno uwierzyć, że taki pomysł mógł się zrodzić w szanowanym na ogół środowisku polskich medyków. Na koniec maja zapowiadają też strajk nauczyciele. Będzie to dwugodzinny strajk ostrzegawczy. Myślę, że młodzież i dzieci będą w tym czasie mogły pozostać w swoich szkołach. Jeżeli jednak nauczycielskie postulaty, głównie płacowe, nie zostaną zrealizowane, to w nieodległej przyszłości być może i nauczyciele będą występować, oczywiście w trakcie roku szkolnego o urlopy na żądanie czy na poratowanie zdrowia. Choć poruszamy się na płaszczyźnie legalizmu, dotykamy jednak absurdu. Nie zapominajmy, że każdy protest, nawet słuszny, ma jednak swoją granicę ... zdrowego rozsądku, której nigdy i nikomu nie wypada przekraczać! Szczególnie nie wolno tego robić ludziom społecznej służby i publicznego zaufania. Jan Rejczak