Tagi:                                    

Prezydent zawiedzionych nadziei

Pięć lat temu uczestnicząc w kampanii prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego mieliśmy nadzieje na radykalną uzdrowienie polskiej polityki. Mieliśmy nadzieje, że kończy się okres postkomunizmu w polskiej polityce i po zrozumiałych perturbacjach wstępnego okresu budowy naszej niepodległości, stoimy przed wyzwaniem uporządkowania i modernizacji państwa polskiego i budowy jego pozycji na płaszczyźnie międzynarodowej. Zasadniczym elementem nowej strategii państwa polskiego miała być powrót do moralnych standardów w polityce polskiej i odbudowa patriotyzmu, po komunistycznej deprawacji i społecznej atomizacji, jako płaszczyzny narodowej integracji.

Hasło IV Rzeczpospolitej zawierało w sobie nadzieje na przezwyciężenie postkomunizmu i politykę narodowej godności. Naturalnym rzecznikiem tych nadziei był Lech Kaczyński, skuteczny minister sprawiedliwości walczący z patologiami poskomunistycznego okresu budowy naszej niepodległości i twórca Muzeum Powstania Warszawskiego, symbolu odradzającego się patriotyzmu jako podstawy polskiej polityki. Dziś po blisko pięciu latach tej prezydentury, Lech Kaczyński, pomimo , iż jego główna polityczna konkurencja, nie jest jeszcze zdecydowana, którego kandydata wystawi, pomimo kryzysu gospodarczego, uderzającego w partię rządzącą, wzrastającego bezrobocia, afer, nie tylko hazardowych, braku politycznych sukcesów rządu, stał się kandydatem niewybieralnym. Nie jest to tylko efekt wrogości znacznej części mediów, a w każdym bądź razie nie jest to powód zasadniczy. Co więcej , obecnie istniejące poparcie sondażowe jest, w moim przekonaniu, bardziej zasługą błędów partii rządzącej, niż zasług samego prezydenta. Bowiem zasadniczą przyczyną niewybieralności Lecha Kaczyńskiego jest głębokie zawiedzenie jego prezydenturą wśród jego wyborców, a zwłaszcza tych, którzy zadecydowali o jego przewadze blisko pięć lat temu. Już sam moment wyborczego zwycięstwa przyniósł nieprzyjemny zgrzyt uderzający w rozbudzone nadzieje Polaków. Otóż Lech Kaczyński, w momencie ogłoszenia jego zwycięstwa, złożył raport swemu bratu. Polacy wybierali głowę swego państwa nie po to, aby ona stawała do raportu kogokolwiek. Prezydent jest symbolem niepodległości, symbolem godności narodu i jego niezawisłości, symbolem najwyższej narodowej władzy. Głowa państwa raportująca przywódcy partii, aż za nadto przypominała komunistyczne zniewolenie, gdy głowa państwa była tylko partyjnym figurantem. To zachowanie Lecha Kaczyńskiego wpisujące się w postkomunistyczny model sprawowania władzy państwowej ustanowił precedens degradacji głowy państwa, „twórczo” obecnie rozwijany w konstytucyjnych pomysłach Donalda Tuska. Wybór Lecha Kaczyńskiego wiązał się z nadziejami zerwania z polityką, którą bardzo trafnie określił jego brat bliźniak, jako polityką „białej flagi”, polityką dostosowywania się wyłącznie do oczekiwań możnych tego świata, polityką , której racje częściowo można było zrozumieć w okresie akcesji do NATO i Unii Europejskiej, ale , po integracji , ten model polityki stał się modelem kapitulacji z naszej politycznej podmiotowości i naszych aspiracji na arenie międzynarodowej. Dlatego PIS i Lech Kaczyński szedł do wyborów z hasłem odrzucenia traktatu konstytucyjnego, degradującego naszą pozycję w Unii Europejskiej. Tymczasem, wbrew własnemu programowi Lech Kaczyński wynegocjował traktat lizboński, który jest tylko kosmetycznym retuszem traktatu konstytucyjnego i który radykalnie osłabia wagę naszego głosu w Radzie Europejskiej (w porównaniu z Niemcami o połowę) i który odrzuca postulowany przez Polskie zapis o chrześcijańskiej tożsamości Unii Europejskiej. Ten traktat jest największą polityczną klęską Rzeczpospolitej od czasu odzyskania niepodległości. I nic nie może usprawiedliwić prezydenta od jego akceptacj . Cała waleczność braci Kaczyńskich wyczerpała się w walce z kartoflanymi karykaturami, tak że na walkę o pozycję Polski w strukturach unijnych zabrakło już energii. Jedynym „sukcesem” Lecha Kaczyńskiego w tej batalii, to przejęcie przywództwa w „partii białej flagi”. Prezydent Lech Kaczyński na konferencji w Davos zapowiedział likwidację narodowej waluty w roku 2015, czyli w roku kończącym następną kadencję prezydenta. Oznacza to, że będzie on aktywnym czynnikiem wspierającym proces likwidacji złotego i wprowadzenia euro. Już dziś prezes Narodowego Banku Polskiego nominowany przez prezydenta prowadzi aktywną politykę mającą na celu wprowadzenie polski do strefy euro. Także PIS, partia będąca politycznym zapleczem Lecha Kaczyńskiego w swym projekcie konstytucji umożliwia także rezygnacje z narodowej waluty. Wcześniej PIS, pomimo posiadania w Sejmie konstytucyjnej blokady w sprawie zmian konstytucyjnych umożliwiających zmianę waluty, nie zamierzała skorzystać ze swej władzy, a jedynie proponowała przeprowadzenie referendum, które w ówczesnej sytuacji miało jej pomóc w wyjściu z politycznej izolacji. Zapowiedz likwidacji narodowej waluty jest kontynuacją dostosowawczej, a nie podmiotowej polityki w ramach Unii i to wbrew wszelkim racjom ekonomicznym i prawnym. Wbrew powszechnym przekonaniom traktat akcesyjny nie wyznacza Polsce daty przystąpienia do euro. Jest to w pełni polska suwerenna decyzja. Likwidacja narodowej waluty, to rezygnacja nie tylko z atrybutu suwerenności, do której rzekomo Lech Kaczyński jest taj przywiązany, ale przede wszystkim rezygnacja z aspiracji ekonomicznego wyrównania naszego zapóźnienia. Dla wszystkich jest dziś oczywiste, że to posiadanie własnego pieniądza uchroniło nas od spadku gospodarczego w czasie obecnego kryzysu. Zaś posiadanie własnej polityki pieniężnej pomoże naszej gospodarce nadrobić stracony w czasie komunizmu czas .Ze względu na dominację zwolenników likwidacji narodowej waluty w mediach , prezydent dla swych wyborczych szans gotów jest poświęcić rozwój polskiej gospodarki.
Niewątpliwie pozytywnym rysem politycznej wrażliwości prezydenta, było jego zainteresowanie kwestiami wschodnimi. Znaczenie tych kwestii dla naszego długotrwałego bezpieczeństwa i stabilności Europy Srodkowo-wscodniej nie ulega najmniejszej wątpliwości. Ale polityka, w przeciwieństwie do publicystyki jest sztuką praktyczną. To znaczy, iż porusza się w świecie faktów, a nie nadziei, czy oczekiwań i dlatego musi być systematycznie korygowana i musi podlegać systematycznemu dostosowywaniu się do politycznych uwarunkowań. Zasadniczym warunkiem długotrwałej i przyjaznej współpracy pomiędzy polską, a jej wschodnimi sąsiadami jest ukształtowanie się w tych krajach nowoczesnego patriotyzmu opartego o przyjaźń i współpracę z Polską. Tymczasem zarówno na Litwie, jak i Ukrainie mamy do czynienia z budową patriotyzmu nawiązującego przede wszystkim do tradycji walki z Polską. W efekcie , coraz bardziej elity tych krajów , nawet europejsko zorientowane, stają się coraz bardziej antypolskie. Głównymi promotorami takich działań stali się politycy, którzy byli głównymi partnerami prezydenta w jego polityce wschodniej. Prezydent tolerował antypolskie ekscesy i antypolską politykę prowadzoną przez popieranych przez siebie polityków litewskich i ukraińskich. Nie tylko nie reagował na rozwój wrogich Polsce nastrojów, ale nawet próbował minimalizować znaczenie ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu i Podolu. Ta niemądra polityka ,nie tylko zakończyła się totalną kompromitacją, ale podważyła szczerość intencji prezydenta w jego polityce historycznej. Nie ulega wątpliwości , że wyborczy sukces Kaczyński zawdzięcza opinii katolickiej. To ona przeważyła szalę na rzecz jego zwycięstwa, mając nadzieje na poszanowanie wartości chrześcijańskich w życiu publicznym. Tymczasem ośrodek prezydencki, zarówno zona prezydenta, jak też jego najbliżsi współpracownicy brali czynny udział w dezawuowaniu , zarówno konstytucyjnych poprawek o ochronie życia nienarodzonych, jak też wszelkich innych prób wzmocnienia prawa do życia. Prezydent odmówił interwencji, gdy premier desygnował do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka prawników wyrażających sprzeczne z polskim prawem stanowisko w kwestii ochrony życia. Także w trakcie negocjacji nad traktatem lizbońskim nie podjął żadnych działań mających na celu wpisanie wartości chrześcijańskich do preambuły traktatu i to pomimo iż , w poprzedniej kadencji nawet premier poskomunistycznego rządu Belka zorganizował koalicję na rzecz takiego zapisu . Zaś partia jego brata bliźniaka w Sejmie głosował przeciwko zobowiązaniu prezydenta do takich działań. Prezydent robi wrażenie zirytowanego, gdy przypomina się mu o zobowiązaniach wobec opinii katolickiej.

Wybory 2005 roku były wyborami  związanymi z nadziejami na przezwyciężenie oligarchicznego modelu polskiej polityki. Niewątpliwie bastionami takiej polityki stały się dominujące partie polityczne przekształcające się ze wspólnoty poglądów w „drużyny wodzów”, w swoiste  wojsko służące tylko do zwalczania konkurencji politycznej, a nie do wyłaniania optymalnego przywództwa narodowego. Stąd tyle agresji i niepotrzebnych i kompromitujących państwo polskie  sporów. Podstawą tego modelu partii politycznych jest proporcjonalny system  wyborczy i system finansowania partii politycznych. Wprowadzenie  wyborów w okręgach jednomandatowych i uobywatelnienie finansowania partii politycznych, przekreśliłoby możliwość oligarchizacji polskiej polityki i pzyczxyniłoby się w znacznej mierze do jej uzdrowienia. Tymczasem prezydent aktywnie włączył się w obronę tego oligarchicznego modelu poprzez zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego ustawy zmniejszeniu finansowania partii politycznych . A zatem sam stał się obrońcą tego chorego i szkodliwego systemu politycznego.
Prezydent Lech Kaczyński jest dziś prezydentem, który w powszechnej świadomości jest bardzo upartyjniony, nie potrafi być łącznikiem pomiędzy różnymi odłamami opinii publicznej. Ale nie to jest najważniejsze. Przede wszystkim nie stał się prezydentem  zdolnym aktywnie i efektywnie przewodzić naszemu narodowi. Jako prezydent nie spełnił najważniejszych nadziei jakie Polacy pokładali w jego przywódctwie . Nie stał się rzecznikiem odrodzenia moralnego polskiej polityki, a w zakresie swoich konstytucyjnych obowiązków , nie potrafił nadać polityce polskiej nowych i twórczych impulsów. Jest to prezydentura w znacznej mierze straconych i niewykorzystanych szans. Jej obrona jest tylko możliwa w kontekście konkurencji  kandydatów obecnej partii rządzącej. Ale sam Lech Kaczyński nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Dlatego popieranie tej kandydatury nie ma ani żadnych podstaw merytorycznych, ani  ideowych. Głos oddany na Lecha Kaczyńskiego to głos stracony. Nie tylko nie daje szans na jego sukces, ale jest głosem oddanym na idee z którymi wielu Polaków w sposób zasadniczy się nie zgadza. Wystawienie  tego kandydata jest tylko świadectwem trwałej niezgody na  wymogi rzeczywistości. Na szczęście Polska nie jest skazana na jałowy  spór  bezideowej oligarchii w ramach PO-PISu.

Marian Piłka.